O Pierona, tumany kurzu jak żech tu wloz... Już tyle miesięcy nic na blogu się nie działo to się zakurzył. Trzeba odświeżyć. :) Dawno nie pisałem ale w sumie za bardzo nie było o czym. Nie żeby się u mnie nic nie działo, bo trochę się pozmieniało. Udało nam się z Agatą kupić i wyremontować mieszkanie. Dla nas to duża zmiana, ale nie uważam tego za coś o czym trzeba od razu pisać na blogu. ;)
Zima się skończyła (co to była za zima - grill 30 grudnia...) Czas leciał, a ja nie ukrywam, że już odliczałem do majówki. Baterie jechały już na rezerwie i góry zaczęły wzywać. Tym razem padło na Bieszczady. Ostatnio byliśmy tam w zimie, a już prawie zapomnieliśmy jak wyglądają latem, więc nie trzeba było się wzajemnie namawiać. Niestety obowiązki zmusiły nas do skrócenia wyjazdu i wyszła właściwie przedmajówka, ale patrząc po dzisiejszej pogodzie to może nie był to taki zły termin. Spędziliśmy tam 5 ostatnich dni kwietnia.
Jakoś tak wyszło, że noclegi rezerwowałem dopiero w czwartek, ale w miarę szybko udało się załatwić kwaterę w Ustrzykach Górnych i jeden nocleg w Schronisku Jaworzec. Pakowanie też zostawiłem sobie na sam koniec - takie mi zostało przyzwyczajenie z delegacji (przy częstych delegacjach odkładałem ile się dało ten przykry obowiązek).
Ruszyliśmy więc w sobotę z rana i przy małym ruchu dość sprawnie pokonaliśmy trasę po drodze spontanicznie zatrzymując się jeszcze w Rezerwacie "Skamieniałe Miasto" w Ciężkowicach. Bardzo fajne miejsce, ciekawe formacje skalne - jeśli będziecie mieli kiedyś okazję, to odwiedźcie to miejsce.
Rezerwat Skamieniałe Miasto |
Wiedzieliśmy, że pierwszego dnia nie ma sensu pchać się na dłuższą trasę, więc po drodze robiliśmy sobie przystanki na co ciekawsze keszyki: cerkiew, malownicze potoki itp. Zabraliśmy po drodze stopem dwojga młodych ludzi (można chyba powiedzieć że punkowców). Wybierali się do Siekierezady na koncert zespołu Denaturat '96
:D
w którym grał brat dziewczyny - oszczędziliśmy im ładne kilka kilometrów marszu. Spytali, czy nie reflektujemy na koncert, ale to chyba jednak nie nasze klimaty, zważywszy, że przyjechaliśmy tu raczej się wyciszyć, a nie odwrotnie. Swoją drogą nie pamiętam kiedy ostatnio widziałem punkowca, ale skoro jeszcze są w Bieszczadach to chyba nie jeszcze nie wyginęli. ;) Rezerwat, można powiedzieć. Drugiego dnia bez zbędnych ceregieli wyruszyliśmy na Caryńską i jakoś tak fajnie się szło, że zrobiliśmy tego dnia trasę: Ustrzyki Górne, Połonina Caryńska, potem odbicie na Schronisko pod Rawkami, tam dobra zupka, potem Mała, Wielka Rawka, kurs do i z Krzemieńca (trójstyk granic), i powrót do Ustrzyk. W sumie przeszło 25 km. Dodać jeszcze muszę, że na Caryńskiej nie dość, że strasznie wiało i piździało to jeszcze zaczął padać deszcz. Po zejściu z połoniny jednak przestało wiać, a pod koniec dnia pojawiło się nawet Słońce. I pogoda towarzyszyła nam już do końca pobytu.
W drodze na Krzemieniec |
Trzeci dzień to niewiele krótsza trasa, bo pętla z Ustrzyk czerwonym szlakiem przez Szeroki Wierch na Tarnicę, niebieskim do Wołosatego i spacer z powrotem asfaltówką. Studnia w Wołosatem jak stała tak stoi. ;) Jak zobaczycie na zdjęciach, w wyższych partiach Bieszczad przyroda później budzi się do życia i momentami było wręcz jesiennie. Chwilami ukraińskie Bieszczady wydawały nam się jakieś bardziej zielone. Jak to mówią: "trawa jest zawsze bardziej zielona po tej drugiej stronie". Zielonych Bieszczad jednak również zasmakowaliśmy w kolejnych dniach. Trasa na Tarnicę zeszła dość szybko przy rozmowie z poznanym na szlaku kolegą z Jackiem. Pomógł jeszcze trochę pokeszować na szczycie i potem każdy ruszył w swoją stronę.
Widok z Tarnicy |
Czwartego dnia było kilka mniejszych przystanków i trochę sobie pomogliśmy podjeżdżając pod cel samochodem. Nie było to pójście na łatwiznę, bo i tak czekał nas 6 kilometrowy spacer. Dzisiaj celem była nieistniejąca wieś Dydiowa, a właściwie to chata Dydiówka. O miejscu tym dowiedziałem się oczywiście przez Geocaching, a z racji, że na mapie nie było oficjalnego szlaku nadarzyła się okazja przetestować nowego Garmina. Dydiowa to nazwa nieistniejącej wioski pod samą granicą ukraińską, znajdująca się niegdyś w zakolu Sanu. Podobnie jak i wiele innych tak i ta wioska opustoszała w związku z wysiedleniami i dziś jedynym pozostałym zabudowaniem jest bacówka należąca do pewnego profesora UJ. Chatka ta jest otwarta i można w niej przenocować. Nie mieliśmy takiego zamiaru, chociaż może z harcującymi myszkami byłoby ciekawie. Swoją drogą nadmienić należy, że myszy buszowały po całych Bieszczadach. Ściółka praktycznie wszędzie szeleściła od tych gryzoni i wystarczyło się zatrzymać na chwilę, a miało się wrażenie, że cały las wokół "chodzi". W chatce ciekawą lekturą był pamiątkowy zeszyt - byli i tacy co spędzali w Dydiówce Wigilię! Polecam to miejsce każdemu kto odwiedzi Bieszczady, choć dojście tam nie jest pewnie dla każdego. Momentami błoto na wyjeżdżonej przez ciężarówki z drewnem ścieżce sięgało kolan. Trafiliśmy też na patrol straży granicznej, która nie rzucając się w oczy, jest jednak w Bieszczadach obecna.
Dydiowa 1, czyli Dydiówka |
Po drodze jeszcze obiad w Siekierezadzie i ten dzień zakończyliśmy w Schronisku Jaworzec, gdzie czekał nas nocleg unplugged. Jedynie kilka ledówek dla oświetlenia łazienki i korytarza, świece, i ciepła woda przez pół godziny dziennie. Piwko nad górską rzeką, spacer po pozostałościach pobliskiej wioski (w tym dość mroczny cmentarz) i tylko szum wody. Też fajne miejsce, chociaż ze zmęczenia poszliśmy dość wcześnie spać i jakoś nie było nam dane poczuć tych "schroniskowych wieczorów" przy gitarze.
Schronisko Jaworzec |
Ostatniego dnia poszwendaliśmy się jeszcze po okolicach zalewu Solina, obowiązkowo odwiedzając Tamę. Tam juz trochę mniej bieszczadzko. Ewidentnie właściciele kramików i restauracji przygotowywali się na majowy atak turystów. Nam całe szczęście udało się uniknąć tej masy ludzi, czego dowodem mogą być chociażby korki, które mijaliśmy w przeciwnym kierunku podczas powrotu. Zakopianka, bramki na A4, jeszcze jakiś wypadek - pozdrawiam kierowców stojących w kilometrowych kolejkach. Udało nam się uszczknąć klimatu Bieszczad, a nawet skubnąć trochę Bieszczad zapomnianych. Dodam jeszcze, że zrobiliśmy sobie postój w Sanoku, gdzie mieliśmy okazję zobaczyć galerię prac Zdzisława Beksińskiego i to była dla mnie nie lada gratka. Przedmajówka na plus, baterie naładowane. Relacja krótka bo i wyjazd krótki, a zresztą kto by to czytał. ;) Poniżej jeszcze link do wszystkich zdjęć. Koniecznie zobaczcie:
Bieszczady - galeria zdjęć |
1 komentarze:
przeczytałam:)ale gdzie te pozdrowienia dla mnie? doszukuję się ich pomiędzy wierszami odnośnie grilla 30grudnia :D
Prześlij komentarz